Obserwatorzy

sobota, 27 lipca 2013

DZIENNIK BRIDGET JONES - Helen Fielding

Upał, wakacje, brak urlopu, chyba, że dosłownie potraktuję urlop macierzyński... W taką pogodę trzeba / lubię się rozerwać. Nie ukrywam - również przy pomocy dobrej książki. Dobra książka to pojęcie względne, ale na taką okazję, dla mnie najlepsze są książki tzw. łatwe i przyjemne. A ponieważ do takiej kategorii zaliczam film pod takim samym tytułem - w końcu sięgnęłam po, leżącą już od kilku lat na mojej półce, książkę. Książka jak wino - obrosła nieco kurzem, ale nie straciła nic na smaku, a przez piękne okoliczności przyrody - nawet zyskała :)


O czym jest ta książka - wiedzą chyba wszystkie przedstawicielki płci pięknej (i niektórzy przedstawiciele mniej pięknej płci też), które skończyły "naście" lat, dlatego nie będę tu streszczała fabuły. Skupię się zatem na kilku cechach pobocznych.

We wstępie autorka dziękowała własnej matce, że nie jest pierwowzorem matki Bridget. Ze względu na mój kontakt z matką, zaczęłam szczególnie zwracać uwagę na ten wątek. Rozumiem już dlaczego Bridget ma taki charakter a mnie inny :), i z przerażeniem znalazłam w jej matce i mojej - wiele cech wspólnych. Nie będę Was zanudzać, bo to nie jest miejsce na wynurzenia rodem z gabinetu psychologa, ale dodało to smaczku całości ;D

Dopiero przy lekturze odkryłam, że wątek Marka Darcy'ego został znacznie rozbudowany w filmie. W książce pojawia się on na chwilę na początku, a potem dłuuuuuuugo nic, aż mniej więcej do października (akcja powieści zamyka się w ciągu całego roku kalendarzowego - od 1-go stycznia, do 31 grudnia). Przypuszczam, że po to, aby urok aktorski Colina Firtha przyciągnął tę część kobiecej widowni, której nie przyciągnął urok Hugh Granta. A swoją drogą - obaj aktorzy kojarzą mi się nie tylko z rolami w ekranizacjach Helen Fielding, ale i klasyki angielskiej (m. in. Jane Austen). I szczerze - nie wiem, czy lepiej wyglądali w normalnych ciuchach, czy w kostiumach z epoki wiktoriańskiej.

Troszkę szkoda, że wielokrotne oglądanie filmu wryło mi w pamięć główny wątek, ale i tak - lektura przednia. Niech świadczy o tym fakt, że ostatnie 100 stron (czyli jakieś 40% książki) połknęłam w kilka godzin (zaniedbując trochę moje dzieciaki).

Co jeszcze mogę dodać? Czasem żałuję, że film łączy w sobie obraz i muzykę, a książka - dzięki wyobraźni - tylko obraz. Ale na pociechę mam oryginalny soundtrack z filmu, więc pora zagłębić się w kartony (jestem na etapie remontu i większość rzeczy mam spakowane w kartony) i poszukać tego CD :)

Pozdrawiam chłodno (żeby nie przegrzać nikogo w ten upał :D )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz